Na zdjęciu: Grzesiek (z lewej) i Wojtek – Misjonarze Trzeciego Tysiąclecia – w czasie misji na Litwie.

„Nie trzeba znać całego Pisma Świętego na pamięć,

żeby móc coś z siebie dać”

Grzesiek pochodzi z Librantowej k. Nowego Sącza. Skończył budownictwo na Politechnice Krakowskiej. Pracował w biurze projektowym, a potem jako inżynier budowy w dużej firmie. Kiedyś przyszła myśl: „Nic nie robię dla kogoś bezinteresownie”. Zaczął to zmieniać: najpierw został wolontariuszem, następnie wziął udział w misjach na Litwie, jako Misjonarz Trzeciego Tysiąclecia.

– Wieźliśmy ze sobą dary dla Polaków mieszkających na Litwie. Zebraliśmy je w czasie „Operacji Kilo”. Pamiętam, jak jedna z pań dopytywała, dla kogo te rzeczy, kto je zawiezie, itd. Gdy powiedzieliśmy, że sami to zrobimy, przyszła z całą reklamówką zabawek. Przydały się dzieciom ze świetlicy, gdzie prowadziliśmy zajęcia… – dzielił się Grzesiek w świadectwie, opublikowanym w prasie.

W grupie, która przyjechała z Polski, było razem z nim 11 chłopaków, najmłodszy uczył się w klasie maturalnej. –  Z początku widać było między nami różnicę wieku. Przez trzy pierwsze dni trzeba było się zgrać. Potem zrozumieliśmy się nawzajem, a po tych 9 dniach nie chcieliśmy się rozstawać. Towarzyszyło nam  dwóch księży Legionistów Chrystusa: o. Matthew (rodem z Nowej Zelandii) i o. Wawrzyniec – opowiadał młody misjonarz.

I wyjaśniał: –  Ewangelizowaliśmy niedaleko Ejszyszek. Odwiedzaliśmy Polaków, praktycznie całą parafię stanowili nasi rodacy. Gdy szliśmy drogą, czekali na nas już przy furtce, witali serdecznie w domach, częstowali swojskim chlebem, kiełbasą, konfiturami… Rozmawiali z nami prawie jak z księżmi, obdarzali zaufaniem. Szukając wsparcia, często opowiadali o trudnych relacjach rodzinnych.

Jedna starsza pani specjalnie poszła do sklepu rano i  nakupiła słodyczy, aby mieć czym nas przywitać. Mówiła  nam o zmarłej siostrze, z którą nie zdążyła się pogodzić. Teraz codziennie modli się za nią. Pomodliliśmy się razem z tą panią. Zawsze modliliśmy się na końcu spotkań, prosząc, by gospodarze podali swoje intencje.

Polecam taki wyjazd młodym osobom, które chcą zobaczyć inne życie i doświadczyć namiastki misji. Sam nabrałem dużo pokory. Nauczyłem się relacji w grupie, jak innych zrozumieć i próbować się dogadać. Mamy różne osobowości i historie, możemy więc wiele od siebie zaczerpnąć. Księża, którzy z nami jadą, są fajni, prawdziwi, ich postawa mnie przekonuje.

Dni spędzone na Litwie uświadomiły mi, że ewangelizacja ma róże płaszczyzny. Można ewangelizować życiem, postawą, uśmiechem, rozmową, po prostu byciem. Nie trzeba znać całego Pisma Świętego na pamięć, żeby móc coś z siebie dać!